W indyjskiej prasie pojawiła się ciekawa informacja. Otóż luty to miesiąc, w którym agencje detektywistyczne zarabiają najwięcej. Ilość śledztw zleconych prywatnym detektywom zwiększa się pięciokrotnie. Szpiegują się nie tylko małżonkowie, ale także zmartwieni rodzice, którzy podejrzewają swoje dzieci o taką zuchwałość jak posiadanie chłopaka/dziewczyny. Zlecający śledztwa sądzą, że wraz ze świętem zakochanych łatwiej będzie przyłapać winnych na gorącym uczynku. Wiadomość tę traktowałam jako zabawną ciekawostkę, nic poważnego.
Jednak opowieść koleżanki dotycząca Walentynek już mnie nie rozbawiła. W szkole, w której owa koleżanka pracuje, zwołano wszystkie dzieci do audytorium, gdzie czekali na nie duchowni (nie dopytałam, czy wyznawcy sikhizmu czy hinduizmu, ale wydaje mi się, że to drugie). Duchowi po wstępnej fazie medytacji oznajmili dzieciom, że 14 lutego to żadne tam święto zakochanych, cały świat jest w błędzie. Walentynki to święto dla mamy i dla taty, którzy w tym dniu spędzają ze sobą więcej czasu i dają sobie prezenty… Jak widać, koncept zakochana się ‚z własnej woli’ wybija się dzieciom z głowy bardzo szybko i w sposób formalny.
Lektura „Hindustan Times” jeszcze bardziej mnie zszokowała. Mimo, że mieszkam tu już 7 miesięcy, nad pewnymi rzeczami trudno przejść do porządku dziennego. Gazeta przytacza historie 3 małżeństw, które mieszkają w schroniskach prowadzonych przez policję, która chroni młode pary przed… ich rodzinami. Mąż Deepy po ich wspólnej ucieczce został pobity tak dotkliwie, że do dziś, po 10 miesiącach wciąż nie jest w pełni sprawny. Dlaczego? Ponieważ jest z niższej kasty… Brat Promili zagroził samobójstwem, kiedy ta oznajmiła, że chce poślubić Anila. Para sformalizowała jednak związek, a następnie ukrywała się u przyjaciół, którym grożono mieczami (!). Miesiąc później, małżeństwo wezwało policję na pomoc, kiedy się okazało, że czeka na nich 50 uzbrojonych osobników z bratem Promili na czele… Kolejna para popełniła religijny mezalians – pan młody wyznaje islam, a panna młoda hinduizm. Jej rodzina próbowała przekupić policjanta, żeby „się ich pozbył.” Takich historii w Indiach są dziesiątki tysięcy. Moja sąsiadka poślubiła mężczyznę z niższej kasty. Wprawdzie nikt nie zagrażał jej życiu, ale rodzina całkowicie od niej się odcięła. Kobieta zyskała męża, ale straciła rodziców, braci, wujków i ciotki. W Indiach cena za miłość jest wysoka.
Jak zatem obchodzi się dzień zakochanych w kraju, gdzie zdecydowana większość małżeństw jest aranżowanych przez rodziców? Odpowiedź jest prosta: prawo do obchodzenia Walentynek mają tylko i wyłącznie „akceptowane” małżeństwa. „The Times of India” promuje jedyny właściwy model zachowania. W lokalnym dodatku do dziennika przedstawiono walentynkowe plany kilku par – każda z nich miała przynajmniej 10-letni staż małżeństwa. Przypuszczam, że parom „nieoficjalnym” bardzo trudno było się spotkać 14 lutego. Np. na terenie Punjab Univeristy w Chandigarh zwiększono ilość patroli policji, a studentom zorganizowano dodatkowe zajęcia, aby czymś wypełnić im czas czymś pożytecznym, a nie mrzonkom o romantycznej miłości. W okolicach restauracji, kawiarni i parków pojawili się policjanci w cywilu, aby kontrolować sytuację i nie dopuścić do nieprzyzwoitego zachowania. Bardzo żałuję, że nie zdefiniowano, na czym dokładnie polega owa nieprzyzwoitość. Czy trzymanie się za ręce jest gestem niepożądanym? Czy pary, które tego dnia wyszły z domu proszono o akt ślubu?
Indyjskiego podejścia do miłości i par pozamałżeńskich nigdy nie zrozumiem i nigdy się na nie nie zgodzę. Policjanci strzegący moralności brzmią jak z Orwella. Przytulić się na ulicy z pewnością byłoby postrzegane jako akt nieprzyzwoity, a przecież to jedynie wyrażenie naturalnej potrzeby bliskości. Czemu się jednak dziwić? W indyjskich domach ponad 70% rodziców nie okazuje sobie czułości przy dzieciach. A ankiety nie były bynajmniej skierowane do ludności wiejskiej, a do mieszkańców dużych miast…