Czytatnik

"To już wasza sprawa, na co trwonicie czas i pieniądze. Ja sobie poczytam, bo życie jest krótkie."

„The Djinn in the Nightingale’s Eye” – AS Byatt 26 lutego, 2010

Filed under: Przeczytane — Lilithin @ 13:58
Tags: ,

Słynne “Possession”, nagrodzone w 1990 Bookerem, skutecznie mnie odstraszyło mikroskopijną czcionką i minimalnymi odstępami między linijkami, ale na bibliotecznej półce znalazłam zbiór 5 baśni A.S. Byatt pt. “The Djinn in the Nightingale’s Eye”, wydany również w Polsce kilka lat temu, ale z tego, co widzę, w okrojonej wersji z 3 baśniami.

Przyznam, że na początku byłam trochę zawiedziona. Dwie pierwsze baśnie (“Glass Coffin” i  “Gode’s Story”) wydawały mi się zbyt konwencjonalne i choć napisane pięknym językiem doskonale przenosiły do magicznego świata, nie zachwyciły mnie niczym nowym. Kolejna opowieść, “The Story of the Eldest Princess”, to nie tylko baśń, ale i komentarz na temat samego gatunku, przewrotna zabawa z konwencją. Najstarsza księżniczka opuszcza zamek mając do spełnienia misję ocalenia królestwa. Będąc jednak oczytaną młodą damą, zdaje sobie sprawę, że jako najstarsza z trzech sióstr jest skazana na porażkę. Czuje, że jest ‘uwięziona w opowieści’ i zastanawia się, jak odmienić typowy dla baśni bieg wydarzeń. Kolejna historia, “Dragon’s Breath”, jest najbardziej ponurą w tym zbiorze. Byatt napisała ją w ramach projektu pomocy ofiarom wojny w Sarajewie. Ostatnia i tytułowa baśń należy zdecydowanie do moich ulubionych. Osadzona w czasach współczesnych, koncentruje się na osobie Gillian Perholt, narratologa (istnieje takie słowo w naszym języku?) przybywającego do Turcji na konferencję naukową poświęconą oczywiście baśniom. „The Djinn in the Nightingale’s Eye” to wielopłaszczyznowa historia, w której łączą się przeszłość z teraźniejszością, magia z prozą życia, tradycja europejska z orientalną. Byatt nawiązuje do narracji z „Opowieści kanterberyjskich” i „Baśni z tysiąca i jednej nocy” tworząc jedną, spójną, niezwykle bogatą, zmysłową i uzupełniającą się całość. Znaleźć tu można również komentarz o roli kobiet zarówno w literaturze, jak i w realnym świecie:

For the stories of women’s lives in fiction are the stories of stopped energies.*

It is because I am a woman, I cannot get out of here, I must sit here and wait for my fate, if only I were not a woman I could go out and do something.**

Zdecydowanie polecam. Warto przenieść się choć na chwilę do baśniowego świata stworzonego przez Byatt za pomocą pięknych słów i literackich odniesień. Sama bardzo żałuję, że musiałam książkę oddać do biblioteki, bo chętnie jeszcze bym wróciła do „The Eldest Princess” i tytułowej opowieści.

—–

* Byatt, A.S.:The Djinn in the Nightingale’s Eye. London: Chatto and Windus, 1994, s.121.

** Tamże, s. 248

 

„Black Venus” – Angela Carter 12 września, 2009

Filed under: Przeczytane,Wyzwania — Lilithin @ 23:18
Tags: , ,

black venus

„Black Venus” to ostatni zbiór opowiadań wydanych przed śmiercią Angeli Carter, na szczęście zaledwie drugi przeze mnie przeczytany. Carter, która swą świetną „The Bloody Chamber” przekonała mnie do krótkich form literackich i tym razem nie zawiodła.

„Black Venus” koncentruje się na postaciach znanych z historii czy to z literatury, w większości na kobietach, dając im możliwość opowiedzenia swej wersji zdarzeń lub zaprezentowaniu ich wpływu na życie innych, jak np. w opowiadaniu „The Cabinet of Edgar Allan Poe”, w którym autorka skupia się na matce aktorce amerykańskiego poety i wielkiej sile oddziaływania teatru i poczucia odrealnienia na dalsze życie Edgara Allana Poe.

„Weźcie pod uwagę teatralną iluzję, ze szczególnym odniesieniem do podatnego na wpływy dziecka, które było wystawiane na jej działanie w wieku, kiedy wszystko wydaje się być nieprawdziwe.” *

Carter opowiada też o zalotach Puka ze „Snu nocy letniej”, morderstwie Lizzie Borden, znanej z angielskiej rymowanki (Lizzie Borden took an axe and gave her mother forty whacks.And when she saw what she had done, she gave her father forty-one), czy zdobytym fortelem pocałunku żony Tamburlaine’a i architekta („The Kiss”). Najbardziej do gustu przypadły mi trzy opowiadania – wspomniany już „The Cabinet of Edgar Allan Poe”, „Peter and the Wolf” oraz tytułowa „Czarna Wenus”. „Peter and the Wolf” eksploruje znane już z wcześniejszych opowiadań przypadki wilczych dzieci, połączone z elementami baśniowymi i świeżo rozbudzoną seksualnością.

„Czarna Wenus” wprawiła mnie w niemy zachwyt. Carter mistrzowsko opisała dekadencką atmosferę panującą w domu Baudelaire’a i niejasny związek, jaki łączył francuskiego symbolistę ze swoją muzą, Jeanne Duval, która „była jak fortepian w kraju, gdzie wszystkim odcięto dłonie.”* Pierwsze dwa akapity opowiadania, oddające melancholijną atmosferę Paryża pogrążonego w jesieni sprawiają, że i czytelnikowi udziela się ten przeszywający serce smutek. Genialny opis.

Świetny zbiór opowiadań. Odkrywanie umieszczonych w nich literackich aluzji sprawi przyjemność każdemu bibliofilowi. Język, jak chyba zawsze u Carter – niezwykle bogaty, sugestywny, a opisy – przywołujące całą paletę emocji. Drobna sugestia dla potencjalnych czytelników – warto zostawić sobie tytułowe opowiadanie na sam koniec, a nie zaczynać od niego, gdyż pozostałe historie nie do końca utrzymują tak wysoką poprzeczkę.

—–

*Angela Carter, „Black Venus”, Vintage, Londyn 1996 (tłum. L.)

—–

zawijas

„Sad; so sad, those smoky-rose, smoky-mauve evenings of late autumn, sad enough to pierce the heart. The sun departs the sky in winding sheets of gaudy cloud; anguish enters the city, a sense of the bitterest regret, a nostalgia for things we never knew, anguish of the turn of the year, the time of impotent yearning, the inconsolable season. In America, they call it ‚the Fall’ , bringing to mind the Fall of Man, as if the fatal drama of the primal fruit-theft must recur again and again, with cyclic regularity, at the same time of every year that schoolboys set out to rob orchards, invoking, in the most everyday image, any child, every child, who, offered the choice between virtue and knowledge, will always choose knowledge, always the hard way. Although she does not know the meaning of the word, ‚regret’, the woman sighs, without any precise reason.

Soft twists of mist invade the alleys, rise up from the slow river like exhalations of an exhausted spirit, seep in through the cracks in the window frames so that the contours of their high, lonely apartment waver and melt. On these evenings, you see everything as though your eyes are going to lapse to tears.”

zawijas

P.S. Myślę, że warto tu wspomnieć o tym, że polskie wydanie “Czarnej Wenus” to coś innego niż wydanie angielskie. Polska „Czarna Wenus” to zbiór wybranych opowiadań Carter (w moim mniemaniu w dość słabym tłumaczeniu) ze wszystkich czterech tomów wydanych w Anglii. Czyli: polski czytelnik traci ok. 20 opowiadań, w tym „The Cabinet of Edgar Allan Poe” oraz „The Kiss”.

 

„Love” – Angela Carter 7 września, 2009

Filed under: Przeczytane — Lilithin @ 16:44
Tags: ,

love angela carter

„Love” to jedna z pierwszych powieści Angeli Carter, ale już nosi charakterystyczne znamiona motywów tak wirtuozersko użytych w „The Bloody Chamber” – elementy powieści gotyckiej, kobiety zachowujące się niezgodnie z powszechnymi stereotypami kobiecości oraz mroczna seksualność.

W posłowiu Carter przyznała, że chciała napisać współczesną wersję dziewiętnastowiecznej powieści „Adolphe”. Umieszczając akcję dziwnego miłosnego trójkąta między Annabel, Lee oraz jego bratem, Buzzem w latach 60-tych Carter także niejako dokumentuje rewolucję seksualną tamtych czasów oraz ducha dekady – love, sex and rock&roll, zachowując jednocześnie (często odwrócone) elementy dziewiętnastowiecznej powieści.

Annabel, romantycznie cierpiąca z powodu strasznych koszmarów widzi w swoim mężu, Lee, stereotypową postać obrońcy, rycerza na białym koniu. Jak to jednak u Carter bywa, kobiecym bohaterkom daleko od stereotypowych wyobrażeń, jakie narzuca na nie społeczeństwo. To Annabel uprzedmiotawia Lee, nie odwrotnie:

„Jesteś mi całkiem obojętny, jesteś rzeczą. Przedmiotem. Kiedy pierwszy raz z tobą spałam, był to acte gratuit.” *

To Annabel okazuje się być okrutna i to ona stanowi zagrożenie dla braci. Pokój, do którego przyniosła niezliczoną ilość dziwnych przedmiotów jest „grubo pomalowany w ciemne kolory i wypełniony tak wielkim i ponurym smutkiem, że przed przekroczeniem jego progu trzeba wziąć głeboki wdech, wiedząc, że zaraz zanurzy się do w inne, cięższe powietrze” **

Taka właśnie atmosfera przenika tę powieść. Ciężka, klaustrofobiczna, niepokojąca, pełna jakiegoś nieokreślonego zagrożenia. Sugestywne obrazowanie Carter ponownie robi wrażenie, a elementy gotyckie (zwłaszcza opis pokoju z ciężkimi meblami, draperiami itp.) przywodzą na myśl opowiadania Edgara Allana Poe. Zresztą imiona głównych bohaterów nawiązują (nie wiem jednak, czy był to zamierzony pomysł autorki) do ostatniego poematu napisanego przez mistrza amerykańskiego gotyku, „Annabel Lee”.

Jak się okazuje, przenikanie się tradycji literackich, swoista baśniowość świata przedstawionego, seksualność i niestereotypowe ukazanie kobiety cechowały już wcześniejsze dzieła Angeli Carter. Podane jednak w inny sposób wcale nie sprawiają, że ma się wrażenie wtórności i braku oryginalności. Świetna proza.

——

* Angela Carter, „Love”, Catto & Windus, Londyn 1987, s. 20, tłum. L.

** Tamże, s. 27.

 

„The Bloody Chamber” – Angela Carter 10 sierpnia, 2009

Filed under: Przeczytane — Lilithin @ 23:32
Tags: , , ,

bloody chamber

Jak już kiedyś wspominałam, opowiadania nie należą do szczególnie lubianego przeze mnie gatunku literackiego (chyba, że natrafię na coś naprawdę dobrego, jak np. Joyce Carol Oates) Bardzo lubię za to baśnie. Kiedy przez przypadek przeczytałam „The Company of Wolves” („Towarzystwo wilków) Angeli Carter, wiedziałam, że mimo krótkiej formy, jej opowiadania przypadną mi do gustu.

Carter podjęła się zadania napisania baśni na nowo, dając głos kobiecym bohaterkom tychże. Tytułowa „The Bloody Chamber” („Krwawa komnata”) to inna wersja Sinobrodego, są też dwie wariacje na temat Pięknej i Bestii, Kot w butach, opowieść oparta na legendach o wampirach oraz trzy odsłony Czerwonego kapturka, z czego jedna czerpie jeszcze z „Po drugiej stronie lustra” Lewisa Carrolla. Kobiety w opowiadaniach to z pewnością nie bezbronne istotki, zdane na pomoc mężczyzn. Przeciwnie, to silne i aktywne heroiny, które podążając za własnymi, często zwierzęcymi instynktami poznają swoją prawdziwe ja. Kobiety biorąc kontrolę nad własną seksualnością przechodzą swego rodzaju akt nowych narodzin.

Język Carter jest niezwykle bogaty, a opisy sugestywne. Czytaniu wciąż towarzyszy dreszcz grozy i poczucie zagrożenia, a niepowtarzalne zakończenia znanych baśni jeszcze te uczucia pogłębiają. Miejsce akcji to często odizolowane od świata miasteczka lub wioski na prowincji z surowymi warunkami do życia. Kontrast między cywilizacją a wrogą i niebezpieczną naturą (lasem) to powtarzający się motyw u Carter, a każde opowiadanie to istna kopalnia znaczeń i symboli.

Czytając „The Bloody Chamber” nie mogłam się nadziwić nad doskonałością formy, baśnie Carter są idealnie wyważone, jedno zdanie mniej lub więcej i efekt nie byłby już ten sam. Intertekstualność, elementy gotyku, baśniowa atmosfera, łamanie konwencji oraz ciemne zakamarki kobiecej seksualności stanowią o niezwykłości tego niewielkiego tomu. Ja jestem zachwycona.

 

„O pięknie” – Zadie Smith 24 Maj, 2009

Filed under: Przeczytane — Lilithin @ 16:04
Tags: , ,

on beauty

W końcu skończyłam czytać „O pięknie” Zadie Smith. Nie wiedzieć czemu, zajęło mi to około trzech tygodni. Kiedy jednak byłam już mniej więcej w połowie, wręcz połknęłam resztę książki, a nawet zaprzyjaźniłam się z rodziną Belsey’ów.

„O pięknie” to trzecia, po „Białych zębach” i „Łowcy autografów”, powieść brytyjskiej pisarki. Książka była nominowana do Nagrody Bookera i otrzymała nagrodę Orange Prize for Fiction. Co ciekawe, w lutym tego roku pisarka zaatakowała samą ideę konkursów literackich* twierdząc, że tak naprawdę ich celem jest umacnianie wizerunku sponsorów, takich jak firmy telekomunikacyjne czy sieć kawiarni. Cóż, dziwne to słowa w ustach pisarki, która przyjęła nagrodę od owej firmy telekominacyjnej (Orange Prize for Fiction) czy od nienazwanej sieci kawiarni za „Białe zęby” (dawniej: Whitbread Book Awards, obecnie: Costa Book Award).

Kontrowersyjna wypowiedź Smith jednak w niczym nie umniejsza wartości „O pięknie”. Powieść rozpoczyna seria maili wysłanych przez Jerome’a do swego ojca, Howarda Belsey’a. Wiadomości napisane swodobnym i nieformalnym stylem cechuje wielkie poczucie humoru z odrobiną ironii. Odnajdujemy w nich pierwsze różnice między rodzinami Belsey’ów i Kipss’ów, u których Jerome przebywa na stażu. Jedną z nich jest kwestia religii: Jerome pisze o pani Kipps: „[Carlene] naprawdę wie, jak się modlić – fajnie jest mieć możliwośc modlić się bez osoby z twojej rodziny, która wchodzi do pokoju i: a) puszcza wiatry, b) krzyczy, c) analizuje fałszywą metafizyczność modlitwy, d) głośno śpiewa, e) śmieje się.” ** Dla głowy rodziny, Howarda, już sam fakt, że syn zdecydował się na staż u jego największego wroga, jest nielada problemem, a dodatkowym ciosem jest wiadomość, że Jerome ma zamiar ożenić się z córką Kipps’a, Victorią. To jednak dopiero początek komplikacji. Po kilku miesiącach Kippsowie wprowadzają się do Wellington, a Monty zaczyna pracę na uniwersytecie Howard’a.

Powieść jest wielowątkowa i niełatwo opisać w kilku zdaniach jej tematykę. Antagonizmy między liberalnym Howard’em i konserwatywnym Monty’m to tylko jeden z wielu problemów poruszanych w „O pięknie”. Inny to poszukiwanie własnej tożsamości, głónie na przykładzie dzieci Belsey’ów. Jerome staje się religijny, Zora naśladuje ojca-intelektualistę, a najmłodszy Levi zaprzyjaźnia się z grupą imigrantów z Haiti, którzy znajduja się w o wiele mniej uprzywilejowanej pozycji życiowej niż on sam. Levi, będący synem białego mężczyzny i czarnoskórej kobiety, chcąc się wtopić wmieszać w towarzystwo, nie przyznaje się do ojca wykładająceogo na uniwersytecie czy do ładnego domu w porządnej dzielnicy.

Zadie Smith stworzyła wielowymiarową powieść poruszającą ważne tematy współczesnego świata: multikulturowość, poszukiwanie własnej tożsamości, uprzedzenia rasowe. Największym atutem „O pięknie” są dla mnie wyraziste postaci. Każdy bohater (nawet były nauczyciel z Haiti zajmujący się sprzedażą podróbek torebek) został opisany w taki sposób, że z łatwością stawał mi przed oczami ilekroć pojawiał się na kartach książki. Widziałam Kiki robiącą porządki, eteryczną Claire, Zorę w kapeluszu, piękną Victorię. Z książkowych bohaterów Smith uczyniła z nich prawdziwych ludzi, których wręcz chciałoby się spotkać na ulicy. Polecam gorąco, lektura i zabawna, i skłaniająca do myślenia.

————————

* Źródło: http://entertainment.timesonline.co.uk/tol/arts_and_entertainment/books/article3342051.ece

** Zadie Smith, „On Beauty”, Penguin Books, 2005, s. 4 (tłum. L.).

 

„Władca much” – William Golding

Filed under: Przeczytane — Lilithin @ 15:20
Tags: , ,

władca much

Dziecko i dzieciństwo to powszechnie rozpoznawany symbol niewinności, czystości. Dziewicza, nieskażona cywilizacją i niezamieszkana przez nikogo wyspa przywodzi na myśl raj (vide arturiański Avalon czy „Utopia” Thomasa More’a). William Golding we „Władcy much” wywrócił jednak te symbole do góry nogami i powstało niezwykłe, zapadające w pamięć dzieło.

Grupa brytyjskich chłopców zostaje ewakuowana z powodu zagrożenia wybuchem bomby atomowej, ale samolot się rozbija i dzieci trafiają na bezludną wyspę. Są zdane tylko na siebie i tworzą mini-państwo – wybierają przywódcę, dzielą się obowiązkami. Szybko jednak okazuje się, że coś, co mogłoby się wydawać świetną zabawą w rozbitków, zmienia się w koszmar. „Władcę much” przez pierwszych kilka rozdziałów czyta się jak powieść przygodową, ale niedługo po rozpoczęciu lektury wraz z każdą obróconą stroną rośnie napięcie, a czytelnik w niemym przerażeniu nie może oderwać się od lektury, by po przeczytaniu ostatniego zdania gorzko zaśmiać się nad ironicznym zakończeniem – chłopcy zostali zauważeni, bo spalili pół wyspy w polowaniu na swojego kolegę, a ratuje ich nikt inny jak oficer marynarki, który dziwi się, że brytyjscy chłopcy nie spisali się lepiej, a sam przed chwilą pewnie „zabawiał się” nie gorzej niż oni.

Golding pokazuje, że zło jest nieodłączną częścią natury człowieka. Cywilizacja pomaga człowiekowi ograniczyć jego pierwotne instynkty, ale z dala od niej przestajemy kontrolować samych siebie (pisał o tym również Conrad w „Jądrze ciemności”). Można się z tymi poglądami nie zgadzać, ale nie sposób przejść wobec nich obojętnie.

Dziecko i dzieciństwo to powszechnie rozpoznawany symbol niewinności, czystości. Dziewicza, nieskażona cywilizacją i niezamieszkana przez nikogo wyspa przywodzi na myśl raj (vide arturiański Avalon czy „Utopia” Thomasa More’a). William Golding we „Władcy much” wywrócił jednak te symbole do góry nogami i powstało niezwykłe, zapadające w pamięć dzieło.

Grupa brytyjskich chłopców zostaje ewakuowana z powodu zagrożenia wybuchem bomby atomowej, ale samolot się rozbija i dzieci trafiają na bezludną wyspę. Są zdane tylko na siebie i tworzą mini-państwo – wybierają przywódcę, dzielą się obowiązkami. Szybko jednak okazuje się, że coś, co mogłoby się wydawać świetną zabawą w rozbitków, zmienia się w koszmar. „Władcę much” przez pierwszych kilka rozdziałów czyta się jak powieść przygodową, ale niedługo po rozpoczęciu lektury wraz z każdą obróconą stroną rośnie napięcie, a czytelnik w niemym przerażeniu nie może oderwać się od lektury, by po przeczytaniu ostatniego zdania gorzko zaśmiać się nad ironicznym zakończeniem – chłopcy zostali zauważeni, bo spalili pół wyspy w polowaniu na swojego kolegę, a ratuje ich nikt inny jak oficer marynarki, który dziwi się, że brytyjscy chłopcy nie spisali się lepiej, a sam przed chwilą pewnie „zabawiał się” nie gorzej niż oni.

Golding pokazuje, że zło jest nieodłączną częścią natury człowieka. Cywilizacja pomaga człowiekowi ograniczyć jego pierwotne instynkty, ale z dala od niej przestajemy kontrolować samych siebie (pisał o tym również Conrad w „Jądrze ciemności”). Można się z tymi poglądami nie zgadzać, ale nie sposób przejść wobec nich obojętnie.

 

„Kochanek Lady Chatterley” – D.H. Lawrence

Filed under: Przeczytane,Wyzwania — Lilithin @ 10:26
Tags: ,

kochanek

Będzie krótko i zwięźle.

Książkę czytało mi się w miarę bezboleśnie i nawet przyjemnie (pomijając wywody o nieśmiertelności, które wydały się sztuczne i ni w pięć, ni w dziewięć). Byłam ciekawa, czy Konstancja porzuci kalekiego męża dla pełnego sił witalnych gajowego, więc przewracałam kartki czekając na ostateczne rozwiązanie…

Nie polubiłam żadnego z bohaterów, ale w końcu nie muszę pałać do nich sympatią, wystarczy, że byłam w stanie zrozumieć rozterki młodej kobiety rozdartej między inteligentynym, ale sparaliżowanym mężem, a prostym, ale pełnym namiętności gajowym. Odwieczny dylemat – piękny umysł (który w przypadku Clifford’a wcale nie był aż tak piękny) czy piękne ciało.

W tle – postępująca industrializacja, kilka opisów ciężkiego życia robotników, rozmowy o klasach i seks na łonie natury.

Nie jest to książka mojego życia, nie sądzę, abym do niej jeszcze wróciła, ale nie żałuję, że przeczytałam.

 

„Trawa śpiewa” – Doris Lessing

Filed under: Przeczytane — Lilithin @ 00:03
Tags: , , ,

Trawa-spiewa

„Trawa śpiewa” to debiutancka powieść brytyjskiej laureatki Nagrody Nobla. Choć polski czytelnik ma okazję poznać tę powieść dopiero w tym roku, „Trawa śpiewa” zdobyła międzynarodowe uznanie już w roku 1950, kiedy została opublikowana po raz pierwszy.

Powieść rozpoczyna się tragicznym wydarzeniem – morderstwem Mary Turner. Sprawca, Moses, czarny służący, nie stawia oporu przy aresztowaniu, a śmiercią Mary, oprócz jej męża, nikt nie wydaje się przejmować. Gdy sąsiad Turnerów, Charlie Slatter, zobaczył martwą Mary, ‘jego twarz wykrzywiła nienawiść i pogarda, których należałoby się spodziewać raczej w chwili, gdy stał twarzą w twarz z mordercą. Jego brwi zmarszczyły się, wargi w pełnym złości grymasie odsłoniły na kilka sekund zęby.” [1] Czytając powieść, dowiadujemy się, dlaczego reakcja Slatter’a była taka, a nie inna oraz jaką osobą była Mary i jak doszło do nieszczęsnego finału.

Dzieciństwo Mary nie należało do szczęśliwych, ojciec nadużywał alkoholu, a matka była zgorzkniałą i wiecznie niezadowoloną kobietą, więc kiedy Mary wyprowadziła się z domu do większego miasta i zaczęła pracować, odrodziła się na nowo. Miała wielu przyjaciół, ceniła swoją niezależność „i nigdy, ani przez chwilę, nie bywała samotna, z wyjątkiem nocy i godzin snu.” [2] Pewnego dnia jednak przez przypadek usłyszała swoje koleżanki dziwiące się, że nie wyszła jeszcze za mąż. Stwierdzenie jednej z nich, że „ona [Mary] nie jest taka, to nie ten typ” [3] zdeterminowało jej dalsze losy i prześladowało ją jeszcze wiele lat później. Kiedy więc Dick oświadcza się kobiecie, ta wychodzi za niego i przeprowadza się na farmę.

W gruncie rzeczy w książce nie dzieje się wiele, nie ma żadnych nagłych zwrotów akcji. Doskonale za to jest nakreślony portret psychologiczny Mary i (choć w nieco mniejszym stopniu) jej męża, Dicka. Strona po stronie jesteśmy świadkami rozpadu ich kruchej więzi, widzimy jak początkową uprzejmość zastępuje całkowita obojętność i zgorzknienie. Dom, o który na początku Mary bardzo dbała, po kilku latach budzi odrazę w Charliem: „zasłony były podarte, szyba w oknie zbita i zastąpiona papierem; inna, pęknięta, też nie została wymieniona. Całe wnętrze było nieprawdopodobnie nędzne i zaniedbane” [4] stając się jednocześnie symbolem całkowitego rozpadu małżeństwa Turner’ów i rozpadu równowagi psychicznej Mary.

Powieść ukazuje również życie w Rodezji (obecnie Zimbabwe) w czasach apartheidu. Ślepa nienawiść i pogarda Mary dla czarnych, wśród których jest jedyna życzliwa jej osoba, do końca pozostaje dla mnie niezrozumiała. Brytyjczycy najbardziej obawiali się przyznać, że rdzenni mieszkańcy Rodezji to też ludzie. Istniały specjalne sklepy dla krajowców i Charlie był zszokowany widząc materiał z takiego sklepu w domu Turnerów. Przecież biali nie mogą upaść tak nisko, aby mieć cokolwiek wspólnego z czarnymi! Nagła chęć pomocy Slatter’a nie wynikała z jego sympatii do Dick’a czy Mary, ale ze swego rodzaju solidarności białych – „Charlie walczył o to, by kolejny nieudacznik nie powiększył szeregów białej biedoty, która u szanowanych białych obywateli wywoływała znacznie silniejszy szok (nie wzbudzając litości, a jedynie wzgardę i nienawiść za zdradę standardów życia białego człowieka) niż wszystkie te miliony czarnych stłoczonych w slumsach […]” [5]

Lektura na pewno nie należy do łatwych i przyjemnych. Nie pomoże się zrelaksować po ciężkim dniu, a raczej sprawi, że oprócz własnych problemów będziemy jeszcze przeżywać te z kart powieści. Jest to gorzka i pesymistyczna opowieść, ale jednocześnie doskonałe studium ludzkiej psychiki. „Trawa śpiewa” to powieść, która porusza do głebi i tkwi w czytelniku niczym drzazga, której trudno się pozbyć.

———————-

[1] Doris Lessing, „Trawa śpiewa”, tłum. Joanna Puchalska, wyd. Świat Książki, 2008, s. 18.

[2] Tamże, s. 43.

[3] Tamże, s. 46.

[4] Tamże, s. 201.

[5] Tamże, s. 209.

 

„Nowy wspaniały świat” – Aldous Huxley 23 Maj, 2009

Filed under: Przeczytane — Lilithin @ 21:49
Tags: ,

Nowy-wspanialy-swiat_Aldous-Huxley,images_big,17,83-7319-796-6

Wyobraźmy sobie świat, w którym każdy wykonuje pracę, do jakiej został stworzony. Świat, w którym wszyscy (lub prawie wszyscy) są szczęśliwi, w którym wszelkie przyjemności zostają od razu zaspokajane. Świat, w którym ludzie w wieku 60 lat wyglądaja wciąż na 30. Pozornie brzmi pięknie, ale właśnie w tym świecie dzieci się nie rodzą, dzieci zostają wybutlowane. Butlacja dzieci to nic innego jak wielki, sprawny system masowej produkcji. To świat, w którym stajesz się Alfą, Betą, Gammą, Deltą lub Epsilonem nie mając na to żadnego wpływu i nie aspirując do niczego wyższego. Świat bez filozofii, literatury, sztuki. Świat ogarnięty seksem bez zobowiązań, tanią rozrywką i narkotykiem somą, zażywanym w chwili najmniejszego spadku nastroju. To „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya.

Jako antyutopia trochę przeraża i prowadzi do konkluzji, że żyjemy w podobnym świecie. Czy wszechobecny kult młodości, pięknej smukłej sylwetki i nierzadko słyszane negatywne komentarze na plaży na widok starszej pani w stroju kąpielowym tak bardzo różnią się od reakcji Leniny na widok Lindy: „Wzdrygnęła się […]. Taka tłusta. I ta twarz, zmięta, pomarszczona. Te obwisłe policzki w czarne plamy. Żyłki na nosie, przekrwione oczy […]. A pod brązową, workowatą tuniką te ogromne piersi, wydęty brzuch, biodra.” * Czy obce współczesnemu społeczeństwu jest natychmiastowe zaspokajanie swoich seksualnych pragnień, z kimkolwiek, jakkolwiek, gdziekolwiek? Czy sami nie spotkaliśmy ludzi bez wyższych aspiracji, dla których pełnią szczęścia jest nowy telewizor?

Nasz świat jest w pewnych aspektach podobny do tego z powieści. Jednak istnieje pewna zasadnicza różnica – my mamy WYBÓR. Możemy dążyć do czegoś wielkiego, możemy zmieniać swoje życie, zachwycać się sztuką i iść na romantyczny spacer we dwoje.

Tak, czytając książkę jako antyutopię możemy się wystraszyć, czy do tego właśnie zmierzamy, by potem jednak stwierdzić, że może jednak nie jest aż tak źle.

Jako powieść „Nowy wspaniały świat” już mnie tak nie zachwyca. Cóż, książka należy do klasyki, niesie za sobą przesłanie i chociaż dlatego warto ją przeczytać, ale jakoś trudno polubić jakiegokolwiek bohatera, nawet Dzikusa. Bernard, dość ciekawa postać, nie została, moim zdaniem, do końca rozbudowana, pogłębiona psychologicznie. Miłość Dzikusa do Leniny pozostaje dla mnie zagadką do dziś. Nagłe spotkanie z Mustafą Mondem i jego wynurzenia przesycone filozofią jakoś dziwnie odstają od reszty książki. W kilkunastu rozdziałach wydarzenia są raczej sucho relacjonowane, a tu niespodziewanie natykam się na ideologiczne rozważania i zaledwie na kilku stronach poznaję naturę systemu rządzącego i historię poprzedzającą jego powstanie.

Jakiegoś podsumowującego akapitu nie będzie, jako, że to nie recenzja, a raczej swodobne wrażenia po lekturze, którą chyba jest dość znana, toteż pozwolę sobie na bezpośrednie pytanie: jakie były wasze wrażenia z „Nowego wspaniałego świata”? Zastanawiam się, czy po prostu nie czepiam się za bardzo, ale czegoś mi tu brakowało.

* Aldous Huxley, „Nowy wspaniały świat”, tłum.Bogdan Baran, wyd. Muza, 2008, s. 113.