„Serce to samotny myśliwy” do przyjemnych lektur nie należy. Ludzie nie są piękni, bogaci, nie mieszkają w ślicznych domkach z trawnikiem przed domem i nie sączą martini w leniwe popołudnia. Wręcz przeciwnie. Sugestywnie odmalowane robotnicze miasteczko na głębokim południu Stanów Zjednoczonych zapadnie mi w pamięć jako jedno z najbardziej przygnębiających miejsc do życia napotkanych w literaturze.
Carson McCullers daje głos odrzuconym, samotnym, niezrozumianym, niepasującym do reszty społeczeństwa. Mick Kelly nie może rozwijać swojego muzycznego talentu, rodzina jest biedna, nie stać jej na opłacenie lekcji. Czarnoskóry doktor Copeland wciąż dąży do polepszenia sytuacji swojej rasy, ale nie znajduje u nikogo zrozumienia, nawet u tych, których wydawać by się mogło, problem ten powinien nabardziej interesować. Jake Blount, opętany myślą o rewolucji robotników, na skutek gwałtownego charakteru i zaglądania do kieliszka, nazbyt często staje się obiektem drwim i szyderstw. Biff Brannon, właściciel „New York Cafe”, też wewnętrznie odczuwa pustkę, ale nie potrafi jej nazwać. Poza tym żywi jakąś symaptię do ludzi wykolejonych z życia, ci zawsze mogą u niego liczyć na rabaty lub darmowe posiłki. „Każdy z tamtych nienawidzi czegoś. I każdy z nich kocha coś bardziej niż jedzenie, spanie, wino, czy towarzystwo przyjaciół.” * I wszyscy jakoś zbierają się wokół głuchoniemego Singera.
Co najbardziej mnie uderzyło w tej książce to fakt, że wszyscy czterej bohaterowie (może za wyjątkiem Biffa) przychodzili do Singera, opowiadali mu o sobie, o swoich planach, marzeniach, szukali u niego zrozumienia, ale nikt nie próbował zrozumieć Singera. Nikt. Głuchoniemy tak wiele im dawał samą swoją obecnością, że nie liczyło się, że nic im nie odpowiada, nie kometuje, chodziło o potrzebę bycia wysłuchanym. Dlatgo Singer chował dumę do kieszeni i odwiedzał swojego głuchoniemego przyjaciela Antonapoulosa i tak bardzo pielęgnował ich przyjaźń. Opryskliwy i nieczuły Antonapoulos był jedyną osobą, która rozumiała jego gesty, był jedyną osobą, przy której mógł wyrazić siebie.
Dla mnie jest to książka właśnie o potrzebie wyrażania siebie, o konieczności posiadania chociaż tej jednej, jedynej osoby, która wysłucha tego, co chce się przakazać. Przykre tylko, że czasami jest to relacja jednostronna. To tylko jeden sposób odczytania powieści McCullers, tematów jest tam na pewno więcej i jestem przekonana, że jeśli kiedyś przeczytam „Serce to samotny myśliwy”, to znajdę coś zupełnie innego. Klasyka literatury amerykańskiej, którą trzeba znać.
——–
* Carson McCullers, „Serce to samotny myśliwy”, tłum. Jadwiga Olędzka, wyd. Albatros, Warszawa 2006, s.207.