Nie spodziewałam się, że dodam na blogu nową kategorię o książkach porzuconych, odrzuconych, czytelniczych zawodach i niewypałach. Mam tylko nadzieję, że nie pojawi się w niej wiele tytułów, a najlepiej by było, gdyby ten był ostatnim.
Skuszona świetną lekturą „Pasji życia” Irvinga Stone’a, długo się nie zastanawiałam nad zabraniem z bibliotecznej półki dwóch tomów „Pasji utajonych” o życiu Zugmunta Freuda. Każdy z nich liczył ok. 600 stron, co niewątpliwie świadczy o sporej dawce zaufania i wielkich nadziejach pokładanych w nazwisku Stone’a. No cóż. W sprawach życiowych raczej twardo stąpam po ziemi, mogę w takim razie być naiwna w doborze lektur.
Po przeczytaniu 100 stron, zastanawiałam się, czy ciągnąć to dalej. Pociągnęłam. Po następnych 100 stronach, nadal nie byłam pewna, czy właśnie na taką książkę chcę poświęcić swój czas. Teraz, po łącznej ilości 235 stron wiem, że to nie to, choć gdzieś tam tkwi we mnie wątpliwość – a może się jeszcze rozkręci? I tu powstaje pytanie – ile trzeba dać książce na owo ‚rozkręcenie się’? Czy połowa wystarczy? A może tylko pierwszy tom tak kuleje, a drugi jest już fascynującą historią?
Trzeba przyznać autorowi, że merytorycznie doskonale się przygotował. Panorama Wiednia, stan wiedzy ówczesnej medycyny, obraz uniwersyteckich realiów – wszystko to zostało przygotowane z jak najwyższą dokładnością. Niestety, owa najwyższa dokładność skutkuje po prostu nudą. Rozumiem, że Stone chciał ukazać upór, pracowitość i wytrwałość Freuda, ale po 100 stronach już miałam ochotę krzyknąć: I get it! Niestety, ale nie znajduję nic fascynującego lub chociaż wartego uwagi w kolejnych etapach uniwersyteckiej i lekarskiej kariery twórcy psychoanalizy. Kiedy został pierwszym sekundariuszem, kiedy drugim, a kiedy prymariuszem, kiedy pojechał do szpitala na wieś, kiedy zaczął pracować nad docenturą, ile czasu spędził na oddziale chirurgii, ile na neurologicznym itd, itd… Informacje te są przeplatane wiadomościami o ciągłych problemach finansowych i wielkiej miłości do Marty. Nuży mnie to! Owszem, czyta się szybko, ale mam wrażenie jakby Stone zapisał sobie w punktach każdy etap kariery Freuda i postanowił żadnego nie pominąć. Młody Freud też mnie jakoś nie przekonuje. Zbyt krzyształowy, zbyt pracowity, pozbawiony jakiejkolwiek słabości.
Być może Stone lepiej sobie radzi ze zbeletryzowanymi biografiami artystów. Być może bohema to wdzięczniejszy temat. Póki co, nie planuję się o tym przekonać i kolejną jego książkę, „Bezmiar słąwy”, oddam bez żalu do biblioteki nie przeczytawszy ani jednej strony. Może kiedyś jeszcze po nią wrócę. A Freuda lepiej poznać z innych źródeł. Lub jego dzieł, które pewnie okażą się ciekawsze niż przedstawione tydzień po tygodniu koleje losy w drodze do sukcesu i uznania. Nie wydaje mi się, żeby „Pasje utajone” wniosły cokolwiek do mojego życia ani aby były w stanie nieco rozszerzyć moje horyzonty z zakresu wiedzy o psychoanalizie lub chociaż stanowi ły miłe czytadło. Nie ma co marnować czasu, więc daruję sobie dalszą lekturę.