Czytatnik

"To już wasza sprawa, na co trwonicie czas i pieniądze. Ja sobie poczytam, bo życie jest krótkie."

Morze, morze 24 sierpnia, 2010

Filed under: Miejsca/wydarzenia,Off topic — Lilithin @ 22:23

Szkoda, że dopiero po powrocie znad morza przypomniałam sobie o powieści Iris Murdoch „Morze, morze”, bo chyba idealnie nadawałaby się do czytania na plaży. Kto wie, może tak miało być i nad Bałtykiem dane mi było przeczytać „Opowieści chłodnego morza” Pawła Huelle, a pewnego dnia dam się ponieść lekturze Murdoch na wybrzeżu Kornwalii.

Widok z latarni morskiej w Niechorzu

Morze śni mi się kilka razy do roku. Nigdy nie pamiętam szczegółów, ale są to dobre sny, łagodne, uspokajające. Po przebudzeniu zawsze mam ochotę wskoczyć do pierwszego lepszego pociągu by znaleźć się na wybrzeżu. Nie wyobrażam sobie roku bez spędzenia kilku dni na plaży. Pora roku jest mi właściwie obojętna – może lać się żar z nieba, mogę też siedzieć w bluzie i kurtce. Jeszcze nie byłam na plaży w temperaturze poniżej 15 stopni, ale nawet opatulenie się kocem i termos z gorącą herbatą stanowiłby kuszącą perspektywę, dopóki miałabym przed sobą horyzont. Morze mnie uspokaja, hipnotyzuje. Godzinami mogę wpatrywać się w fale uderzające o brzeg, wsłuchiwać się w ich szum. Na plaży mogę czytać, jeść, spać, odpoczywać. Morze nie sprzyja jednak rozmowom, zbytnio absorbuje sobą. Jego bezkres i nieskończoność mnie zniewalają i siedzę w oniemiałym zachwycie pomieszanym z lekką melancholią, czując, że żadne słowa nie pasują do takiego krajobrazu.

Wieczór nad Bałtykiem

Jeszcze rok temu zastanawiałam się nad przeprowadzką do Gdańska. Nie wyszło, znalazłam się we Wrocławiu i pokochałam to miasto, w którym ciągłą tęsknotę za morzem koi widok Odry. Może to i lepiej. Obawiam się, że mieszkając na wybrzeżu, stałabym się całkowitym odludkiem. Szum morza zastąpiłby mi codzienne rozmowy z przyjaciółmi i znajomymi, świst wiatru – muzykę, wschody i zachody słońca – filmy i spektakle teatralne, piasek muskający stopy – najczulsze pieszczoty kochanka. Być może skończyłabym tak, jak bohater „Domu z papieru”.

Latawce

 

I jak tu… 27 Maj, 2010

Filed under: Miejsca/wydarzenia — Lilithin @ 10:52
Tags:

… nie mieć dobrego humoru mimo złamanej ręki, niemożności pojawienia się na spotkaniu z Kazimierzem Kutzem przez przeciągającą się wizytę u chirurga, konieczności pisania prac zaliczeniowych, zaległych tłumaczeń, braku lokum na wakacje i braku czasu na czytanie, kiedy człowiek przechadza się uliczkami wrocławskiej starówki, świeci słońce, jest pięknie i widzi takie oto kolorowe kamienice:

Tak prezentuje się ulica Malarska. Swoją drogą, bardzo odpowiednia nazwa. Spotkałam się z opiniami, że budynki są zbyt pstrokate, kiczowate, że przypominają kolorowe landrynki. Landrynki lubię i tak odmalowane kamienice absolutnie nie rażą mojego poczucia estetyki, wręcz przeciwnie. A jak Wam się podoba kolorowa ulica Malarska?

 

Zima i Jarmark Bożonarodzeniowy 23 grudnia, 2009

Filed under: Miejsca/wydarzenia,Off topic — Lilithin @ 17:56
Tags:

Wszystkim, którzy odwiedzają tego bloga, a także ich rodzinom składam najserdeczniejsze życzenia zdrowych, spokojnych Świąt, książkowych prezentów pod choinką oraz pomyślnego roku 2010.

Poniżej kilka zdjęć związanych nieco z tematem 😉

 

Wrocławskie Promocje Dobrych Książek – relacja 14 grudnia, 2009

Filed under: Miejsca/wydarzenia — Lilithin @ 23:52
Tags:

Tydzień temu odbyły się Wrocławskie Promocje Dobrych Książek. Z moich wstępnych planów udało mi się tylko uczestniczyć w trzech spotkaniach autorskich, w których absolutnym faworytem został Krzysztof Varga. Spotkanie miało miejsce we wrocławskiej Galerii Awangarda w niespodziewanie małej i całkowicie zapełnionej Sali Angelusa. Rozmowę prowadził Cezary Polak, ale Varga swoją osobowością i barwnymi opowieściami zupełnie przyćmił prowadzącego.

Pisarz opowiadał oczywiście o swojej najnowszej książce pt. „Gulasz z turula” i odpowiedzialności merytorycznej, która na nim spoczywała podczas pisania. „Nie można walnąć bzdury” – przyznał Varga. „Gulasz…” został już wydany na Węgrzech i jego recenzje pojawiły się w dwóch ważnych tamtejszych gazetach i w serwisach internetowych, a za nimi posypały się komentarze w stylu: „syn węgierskiego Żyda i polskiej Żydówki.” Jak to bywa jednak na internetowych forach, najpierw była „ostra jazda” na pisarza, a potem już dyskutujący jechali siebie nawzajem. Varga, porównując Budapeszt i Warszawę, stwierdził, że „Budapeszt to czuła miłość, a Warszawa – brutalny seks.” Obrazowe i chwytliwe porównanie. Na szczęście, po okresie czułej miłości, pisarz odczuwa potrzebę brutalnego seksu i zaczyna tęsknić za Warszawą. Bardzo dobrze, bo niesamowicie mnie ciekawi, jaka jest proza Vargi – czy dowcipna, autoironiczna, a momentami dosadna, jak jej twórca? Mam nadzieję, że Varga-pisarz spodoba mi się tak samo jak Varga-gawędziarz.

Byłam również na spotkaniu z Olgą Tokarczuk, która w długich dredach i fuksjowej opasce prezentowała się bardzo ciekawie. Tutaj prowadzący i pisarka grali niemal tak samo ważne role i uważnie słuchali, co każde z nich ma do powiedzenia. Tokarczuk z przejęciem opowiadała o zabijaniu zwierząt przez myśliwych, co stanowi element jej najnowszej powieści „Prowadź swój pług przez kości umarłych”. Nie spodziewałabym się, że Tokarczuk napisze kryminał, ale coś mi mówi, że nie będzie to typowy przedstawiciel gatunku. Książkę już mam na półce, pozostaje tylko znaleźć czas na czytanie.

Same stoiska wystawców nie zrobiły na mnie jakiegoś większego wrażenia. Wolę jednak buszować w dużych księgarniach, gdzie spokojnie mogę poprzeglądać książki, nigdzie się nie spieszyć, nie przepychać się, nie wpychać i gdzie sprzedawca nie patrzy mi na ręce. A ceny też nie były specjalnie kuszące. Owszem, (dosłownie) kilka złotych można było zaoszczędzić, ale ciągłe dopytywanie o ceny też było męczące. Efekt – wyszłam z jedną książką (Tokarczuk, choć w sumie mogłam jednak skusić się na „Gulasz z turula”).

Z miłych akcentów: byłam świadkiem, jak Ryszard Krynicki przy podpisywaniu swoich książek, z łagodnym uśmiechem zapytał jedną panią, czy już czytała jakiś wiersz z tego tomu. Wydało mi się to niezwykle urocze.

Stoisko jednego z wystawców, Muzeum Architektury

Spotkanie z Olgą Tokarczuk, Galeria Awangarda

Niezwykły regał w Galerii Awangarda

Przepraszam za jakość zdjęć, ani moje umiejętności (zdjęcia z lampą błyskową nie wychodzą mi nigdy), ani możliwości aparatu nie pozwoliły na nic więcej

 

Wrocławskie Promocje Dobrych Książek 20 listopada, 2009

Filed under: Miejsca/wydarzenia — Lilithin @ 19:18
Tags:

Jeszcze niedawno zazdrościłam mieszkańcom Krakowa Targów Książki, obniżonych cen i spotkań z autorami, a okazało się, że Wrocław wcale nie jest gorszy od stolicy Małopolski i ma swoją własną imprezę – Wrocławskie Promocje Dobrych Książek. W tym roku, w dniach 3-6 grudnia, odbędzie się 18-ta edycja tej imprezy. Stoiska wydawców będą stały w Muzeum Architektury przy ul. Bernardyńskiej 5, a spotkania z pisarzami odbędą się w Galerii AWANGARDA – BWA przy ul. Wita Stwosza 32. Nie muszę chyba wspominać, jak bardzo się cieszę na to wydarzenie. Szczegółowy plan dostępny jest tutaj.

Mój wstępny plan prezentuje się następująco:

4 grudnia

13.45 W cyklu „Lekcja literatury z autorami Zeszytów Literackich”: „Portret Słowackiego”. Prowadzenie Marek Zagańczyk. Galeria BWA Awangarda, Duży Salon Literacki. Zaprasza Fundacja Zeszytów Literackich.

17.30–18.30 Dr Rafał Eysymontt i dr Leszek Ziątkowski, autorzy nowego Przewodnika „Wrocław”, opowiedzą o historii Wrocławia zapisanej w architekturze, sztuce i urbanistyce. Galeria BWA Awangarda, Witryna Lewa. Zaprasza Wydawnictwo Via Nova.

w połowie wykładu niepostrzeżenie się wymknę, żeby od 18.00 do 19.00 być na spotkaniu z Krzysztofem Vargą, autorem książki Gulasz z Turula, która została nominowana do Literackiej Nagrody Europy Środkowej Angelus. Galeria BWA Awangarda, Salon Angelusa.

5 grudnia

12.00-13.00 Spotkanie z Olgą Tokarczuk, premiera książki Prowadź swój pług przez kości umarłych. Galeria BWA Awangarda, Duży Salon Literacki. Zaprasza Wydawnictwo Literackie.

(początkowo chciałam się zjawić na spotkanie z Aldoną Wiktorską-Święcką i Tomaszem Jakubem Sysło, autorami książki Sex i gender. Traktat o rzeczach codziennych, ale nie mogę się rozdwoić)

17.00-18.00 spotkanie z prof. Januszem Deglerem, autorem książki Witkacego portret wielokrotny. Galeria BWA Awangarda, Salon pod Kolumnami. Zaprasza Państwowy Instytut Wydawniczy.

Jeśli się zdecyduję na kupno nowych książek, to będą to te podpisywane przez nastęujących autorów:

13.00 Krzysztof VargaGulasz z turula. Stoisko Wydawnictwa Czarne w Muzeum Architektury.

13.00-14.00 Andrzej FranaszekPoeci czytają Herberta. Stoisko Wydawnictwa a5 w Muzeum Architektury.

6 grudnia

11.00-12.00 Spotkanie z Wojciechem Chądzyńskim, który opowie jak wrocławianin stał się osobistym lekarzem Lenina oraz przybliży równie interesujące wątki ze swojej najnowszej książki Wędrówki po dawnym Wrocławiu, w której prawda historyczna miesza się z legendą. Galeria BWA Awangarda, Salon Angelusa. Zaprasza Wydawnictwo Via Nova.

12.00-13.00 Spotkanie poświęcone twórczości Zbigniewa Herberta z okazji wydania Bajek oraz książki Poeci czytają Herberta – antologii tekstów poetów o Herbercie pod red. Andrzeja Franaszka. Udział wezmą: Ryszard Krynicki, Adam Poprawa, Andrzej Franaszek. Galeria BWA Awangarda, Sala Witryna Lewa. Zaprasza Wydawnictwo a5.

Nie łudzę się, że nie będzie tłumów, które niezwykle mnie irytują, więc plan pewnie jeszcze zmieni się w miarę rozwoju wydarzeń.

 

Ogród Botaniczny we Wrocławiu 14 października, 2009

Filed under: Miejsca/wydarzenia — Lilithin @ 17:35
Tags:

Za oknem szaro, buro i ponuro. W ogóle nie chce się z domu wychodzić, po lecie zostało niewyraźnie wspomnienie. Dlatego tym trudneij uwierzyć, że jeszcze 3 tygodnie temu Ogród Botaniczny we Wrocławiu wyglądał tak:

21092009021

21092009024

21092009027

21092009029

21092009030

Zanim znowu będzie można poczytać na ławce, minie kilka miesięcy, życzę więc wspaniałych lektur w domowym zaciszu.

 

Paryż śladami Toulouse-Lautreca 30 sierpnia, 2009

Filed under: Malarskie i/lub paryskie klimaty,Miejsca/wydarzenia — Lilithin @ 21:12
Tags: ,

Już pół roku minęło od mojej wizyty w Paryżu, przyszedł więc w końcu czas na wspomnienia z tego wyjazdu. A przecież kiedy myśli się „Paryż”, przed oczyma od razu staje słynna wieża, pod którą ulokowali się artyści z kiczowatymi obrazkami, niejako przywodząc na myśl drugie skojarzenie z Paryżem, miastem artystów.

IMG_1510

IMG_1556

„Na pustym terenie Champs-de-Mars powstawało zaczarowane miasto jak z Baśni z tysiąca i jednej nocy […] Rosła wieża Eiffla, z każdym tygodniem stawała się wyższa i smuklejsza. Cała armia roobotników podobna do roju mrówek czepiała się żelaznej, przezroczystej jak koronka konstrukcji, wycelowanej niby strzała w niebiosa. Dziennikarze wpadali na jej widok w ekstazę, gorączkowo szukając najwznioślejszych porównań. Niezmordowanie przypominali czytelnikowi, że była to najwyższa konstrukcja na świecie, wyższa niż Flatiron Building w Nowym Jorku, niż kopuła Świętego Piotra, niż obelisk w Waszyngtonie. Była dwa razy wyższa od piramidy Cheopsa, fundamenty jej sięgały czterdziestu ośmiu stóp w głąb ziemi […]”

Nie sposób też myśleć o malarskim Paryżu bez Montmartre’u, dzielnicy artystycznej bohemy. O malarskiej spuściźnie tego miejsca przypominały okropne, świecące się wieczorami palety, zawieszone między budynkami.

IMG_1735

„Montmartre nie był podobny do reszty Paryża. Chociaż wioska prawnie została przyłączona do miasta w 1860 roku, nie straciła swego odrębnego charakteru. Samo położenie na stromym wzgórzu odróżniało ją od leżacych niżej innych dzielnic, na skalistym stoku niełatwo było budować, a w dodatku znajdowało się tam tylko pięć źródeł świeżej wody […] Odwiedzający Montmartre mieszkańcy innych dzielnic czuli się tam jak na wsi: zbocza, porośnięte trawą i splątanymi krzewami, usiane były wiatrakami, winnicami, ogródkami.

Dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych, na  krótko przedtem, nim Henry został uczniem Bonnata, na Montmartre […] zaczęli przeprowadzać się malarze, poeci i muzycy […] Odosobniona, niezbyt dokładnie nadzorowana przez policję dzielnica, w której przez krótki okres mieszkali głównie robotnicy, znów zaczęła przyciągać ludzi będących na bakier z prawem, zwłaszcza prostytutki […] Wszędzie otwierano nowe bary i tancbudy, które wkrótce zaczeła tłumnie nawiedzać cyganeria. Artyści przeprowadzali się na Montmartre, szukając ucieczki przed nudą i mieszczańską obyczajowością, panującą w innych paryskich dzielnicach. „

Winnica na Montmartrze

IMG_1713

IMG_1719

Na położonym na wzgórzu Montmartrze schodów nie brakuje

IMG_1734

IMG_1902

Sklep z pamiątkami

IMG_1924

Na Montmartrze istniały dwa słynne po dziś dzień wiatraki: jeden należał do Le Moulin de la Galette, a drugi do Le Moulin Rouge.

IMG_1738

„Inny nocny lokal, do którego chętnie chadzali Henry i jego przyjaciele, Le Moulin de la Galette, był autentyczną tancbudą dla gminu […] Tu królowała brutalna wulgarność, a ‚koloryt lokalny’ miał odcień brudu i podszyty był niebezpieczeństwem, co wielu odstraszało. Le Moulin de la Galette zaspokajał niewyszukane potrzeby panien sklepowych i robotników fabrycznych, prostytutek i ich alfonsów, biedaków pracujących na dniówkę i szukających wieczornej rozrywki rzezimieszków […]

Kadryla w Le Moulin de la Galette nie tańczyli, jak gdzie indziej, tancerze zawodowi; tutaj występowali amatorzy – każdy mógł spróbować swych sił – którzy ustawiali się w rzędzie i nierówno fikali nogami. Kiedy przy chahut (figura polegająca na wyrzucaniu nogi wysoko w górę) unosiły się spódnice tancerek, widzowie oglądali nie fantazyjne, koronkowe falbanki, lecz codzienną bieliznę. Najlepsze tancerki szybko jednak zdobywały rozgłos i orszak wielbicieli. Zazwyczaj po krótkim czasie przenosiły się do lokali, gdzie płacono im za występy. Trójka najbardziej znanych tancerzy kadrylowych – La Goulue (Nienażarta), La Mome Fromage (Serowa Dziewczyna) i Valentin le Desosse (Giętki Walenty) – karierę zaczynała właśnie w Le Moulin de la Galette.”

Moulin Rouge stał się jednym z ulubionych lokali Toulouse-Lautreca oraz punktem zwrotnym w jego karierze.

„[…] zdarzeniem niezwykle istotnym dla twórczości Henry’ego miało się okazać otwarcie nowego lokalu. 5 października 1889 roku u stóp Montmartre’u otworzył swe podwoje Moulin Rouge; w holu zawisło kupione przez właścicieli duże płótno Henry’ego  ‚Au Cirque Fernando, l’ecuyere’. Lautrec oczywiście był na inauguracji nocnego klubu, towarzyszył mu kuzyn Gabriele Tapie de Celeyran […]”

IMG_1378

(at_the_cirque_fernando)_1887-8

„Le Moulin Roge stało się centrum nocnego życia na butte, symbolem podniecającej paryskiej ‚dekadencji’. Urządzono go z jaskrawym przepychem, zadbano o spektakularne efekty, na przykład obracające się czerwone skrzydła fałszywego wiatraka, obramowane lampkami, służyły w nocy jako punkt orientacyjny. Dyrektorem lokalu był Charles Zidler, geniusz efektów teatralnych […] Klientela Le Moulin Rouge pochodziła z różnych warstw społecznych, ich mieszaniu sie sprzyjała lokalizacja, jako że klub mieścił się na styku dzielnicy robotniczej i tej części miasta, gdzie mieszkała głównie burżuazja […]

W Moulin Rouge Henry wreszcie znalazł się w swoim żywiole. Nieprzyzwoite wybryki, rażąca sztuczność otoczenia, atmosfera ledwo skrywanej lubieżności, atrakcje dostępne zarówno na scenie, jak i za kulisami, odurzające zapachy tytoniu i pudru ryżowego, wszystko to pobudzało go i bawiło.”

Bardzo chciałam też zobaczyć mieszkanie i pracownię Lautreca, zwłaszcza, że mieszkałam jakieś 15 minut piechotą od rue Caulaincourt 21. Ku mojemu zaskoczeniu, na budynku nie było żadnej tablicy informującej o słynnym mieszkańcu kamienicy.

„Po długich poszukiwaniach znalazł wreszcie pracownię na stałe, przy rue Caulaincourt 27 (dziś 21), na południowo-zachodnim rogu ulicy, powyżej Place de Clichy. Miała także osobne wejście od rue Torlaque 5/7 […] W domu tym mieszkali głównie artyści i modelki, wprowadził się tu także Gauzi. Henry szybko zaprzyjaźnił się ze współlokatorami; i znalazł nowe źródła inspiracji, jednym z nich był protegowany Degasa, Federico Zandomeneghi, zwany Zando, garbaty malarz z Wenecji. Zando był bardzo malowniczą postacią, nosił pelerynę a la muszkieter i krzykliwie bronił swoich teorii sztuki. Malował dużo obrazów o tematyce cyrkowej.”

IMG_1752

Boczne wejście. O Lautrecu ani słowa, na tabliczkach są umieszczone informacje o lekarzach mających swoje gabinety w kaminicy – jeden osteopata oraz dwóch psychologów. Muszę przyznać, że trochę dziwnie się poczułam. Chyba tylko nieliczni wiedzą o dawnym lokatorze mieszkania przy rue Caulaincourt 21. Lub też w Paryżu co krok trzeba by umieszczać takie pamiątkowe tabliczki.

IMG_1751

Również inne mieszkanie artysty, przy rue Torlaque w żaden sposób nie upamiętnia sławnego malarza. Ciekawe czy pracujący tam lekarz ogólny, psychiatra i dermatolog zdaja sobie sprawę, kto byłby ich sąsiadem ponad 100 lat temu.

IMG_1748

Toulouse-Lautrec pobierał nauki w pracowni Bonnata. Kiedy ten jednak został profesorem w Ecole des Beaux Arts, musiał zamknąć swoją pracownię i młody malarz zaczał chodzić do Cormona.

” Pracownia Cormona mieściła się przy rue Constance 10 […] Henry szybko przywykł do nowego nauczyciela. Cormon, młodszy i sympatyczniejszy od poprzedniego mistrza, należał do popularnej i przychylniejszej wobec nowych prądów grupy malarzy, zwanych artystami juste milieu (złotego środka) […]

Jego uczniowie przezywali go ‚Pere la Rotule’ (Tatuś Rzepka Kolanowa), zapewne zarówno dlatego, że był bardzo chudy i kościsty, jak i z powodu jego zainteresowania archeologią i prehistorią. Był przez nich bardzo lubiany. Prostolinijny, bezpretensjonalny, uwielbiał żarty i kawały. Zdobył wiele medali i zaszczytów, ale nie traktował ich zbyt poważnie.”

Rue Constance 10 (proszę wybaczyć krzywe zdjęcie). Porzucony niedbale rower wygląda, jakby zostawił go tam spieszący na zajęcia początkujący malarz.

IMG_1756

Henry, podobnie jak inni artyści, zaopatrywał się w farby i inne przybory niezbędne do pracy w sklepie Juliena Tanguy.

„Koledzy Henry’ego z pracowni szukali własnych dróg. Van Gogh zaprowadził Lautreca do sklepu z farbami Juliena (zwanego przez wszystkich ‚Pere’) Tanguy przy rue Clauzel 14, spory kawałek odrue Caulaincourt. Tam, na zapleczu, regularnie spotykali się popołudniami młodzi malarze […] by wieść dyskusje o sztuce. W tym czasie szczególnie interesowała ich perspektywa stosowana przez drzeworytników japońskich, którą od dziesięciu co najmniej lat stosowali także Degas i inni artyści.”

IMG_1762

IMG_1763

Toulouse-Lautrec znany był ze swego upodobania do alkoholu.

„Wczesnym wieczorem Henry w eskorcie silniejszych i wyższych przyjaciół opuszczał pracownię i kuśtykał krętą rue Lepic, aby odwiedzić gromadzące artystów bary, które wyrosły u stóp butte […] Stawał się koneserem trunków. O zmroku lubił etouffer un perroquet (dosłownie: zadusić papugę – bywalcy knajp na Montmartrze określali tak wychylenie szklaneczki zielonego absyntu, powszechnie zwanego perroguet). Wiedziano już wtedy, że absynt, gorzki likier z trującego piołunu, jest niebezpieczny dla zdrowia, ale prawnie zakazano we Francji jego sprzedaży dopiero w roku 1915.”

Rue Lepic

IMG_1743

IMG_1745

IMG_1754

I pomyśleć, że Toulouse-Lautrec to tylko jedna z setek postaci złączonych nierozerwalnie z Paryżem. Aż chciałoby się wybrać na kolejną wyprawę szlakiem innego artysty. Można czytać o losach jakiejś wybitnej postaci, można oglądać jej dzieła. Ale stać pod jej domem i chodzić tymi samymi ścieżakmi, co ona, to już zupełnie inne doświadczenie. W tak pozornie prozaiczny sposób słynny artysta staje się kimś bliższym, człowiekiem z krwi i kości.

Wszystkie cytaty (oprócz pierwszego, który pochodzi z: Pierre La Mure, „Moulin Rouge , tłum. J. Dmochowska, wyd. Muza SA, Warszawa 2006) zaczerpnęłam z: Julia Frey, „Toulouse-Lautrec. Biografia”, tłum. J. Andrzejewska, wyd. W.A.B., Warszawa 2004.

Inne książki związane z paryską bohemą na czytatniku:

Autobiografia Alicji B. Toklas – Gertruda Stein

Księżyc i miedziak – William Somerset Maugham

Paryż Montmartre. Narodziny sztuki nowoczesnej 1860-1920 – Sylvie Buisson, Christian Parisot

Paryż Montparnasse. Rozkwit sztuki nowoczesnej 1910-1940 -Valerie Bougault

Pasja życia – Irving Stone

Księżyc i miedziak – William Somerset Maugham
 

Wianki w Krakowie, koncert Lenny’ego Kravitza 23 czerwca, 2009

Filed under: Miejsca/wydarzenia — Lilithin @ 23:10

Tak, wybrałam się na ten koncerDSC01412t. Nie lubię tłumu, ale jestem w stanie go zaakceptować, jeśli jestem w miłym towarzystwie i jeśli tylko nikt mnnie nie popycha, nie ociera się o mnie, nie napiera, nie ciśnie, nie pcha, nie ściska. Trzeba przyznać, że momentami było ciężko. Dlatego też postanowiliśmy stanąć nieco z boku, aby nie stykać się ciałem z pięcioma osobami stojącymi obok. Wielką fanką Lenny’ego nie jestem, znam kilka hitów, mam jedną płytę. Liczyłam na świetny koncert, tłumne śpiewanie, klaskanie, bujanie się w rytm muzyki i tym podobne atrakcje, jakie to zwykle mają miejsce na imprezach z udziałem 100 tysięcy ludzi. No cóż, trochę się przeliczyłam. Nie wiem, czy to wina pogody, czy tego, że artystę od publiczności oddzielała Wisła (sam piosenkarz stwierdził, że to „insane” i że chciałby być bliżej), ale reakcje były słabe. Nie chodzi nawet o to, że prawie nikt nie śpiewał, pewnie wiele osób nie znało tekstów, ale zwykłe klaskanie chyba nie wymaga znajmości języka ani czegokolwiek innego? Kravitz dawał z siebie wiele, skakał po scenie, biegał, tańczył i trochę smutne było to, że zaskakująco mało osób dało ponieść się muzyce. Kiedy podczas piosenki  „Let Love Rule” artysta zapytał się dlaczego nie śpiewamy („Why aren’t you singing?”), zrobiło mi się głupio, choć  akurat nie do mnie było ono skierowane.

Taki już urok darmowlennynablogych imprez. Jedni przychodzą napić się piwa przy dźwiękach amerykańskiej gwiazdy, inni – bo nie trzeba płacić i jakaś część zjawia się dla muzyki. Ogólnie jestem zadowolona, bo zarówno ja,  jak i towarzyszący mi przyjaciele pojechaliśmy dobrze się bawić i posłuchać Kravitz’a na żywo. I to się udało. Po koncercie spędziliśmy uroczy wieczór zakrapiany winem u niesamowicie gościnnej i bezinteresownej koleżanki. Podziękowania dla Kasi 🙂 I choć buty miałam pokryte błotem,  płaszcz wyglądał jakbym się w owym błocie tarzała, a kręgosłup bolał od spania na dmuchanym materacu, to był to przeuroczy weekend.

P.S. Gościnna Kasia z przekąsem stwierdziła, że naród to pewnie lepiej by się bawił na Feelu. Pewnie tak, teksty po polsku, swego czasu bombardowano nas nimi w mediach i łatwiej wpadają w ucho niż instrumentalne popisy Kravitz’a i ekipy. Po vonnegutowsku rzeknę tylko: zdarza się.