Uwaga! W dalszej części tekstu znajdują się szczegóły zdradzające fabułę i zakończenie!
Tego autora chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Zafon zdobył sobie ogromną rzeszę fanów dzięki publikacji „Cienia wiatru” i zachęcony sukcesem, uraczył ich kolejną powieścią związaną z Barceloną, Cmentarzem Zapomnianych Ksiażek i rodziną Sempere. Muszę przyznać, że „Cień wiatru” nie wzbudził we mnie nagłej chęci wyprawy do Hiszpanii, by szukać owego Cmentarza i cały fenomen Zafona był dla mnie nie do końca zrozumiały.
Podobnie sprawa się ma z „Grą anioła”. Nie jest to książka idealna, pozbawiona wad. Tomiszcze opasłe, około 600 stron. Oj, będzie się działo – można by powiedzieć. Ano, można by, ale dopiero, kiedy przeczyta się jedną trzecią. Do tego czasu nie dzieje się zbyt wiele. Poznajemy głównego bohatera, którego dziecństwo zbyt szczęśliwym nie było, trochę z powodu biedy, trochę z powodu odejścia matki, trochę z powodu złamanego wojną ojca, który bardzo agresywnie reagował na widok swego syna czytającego książki. Szczęście jednak zjawia się w życiu Davida – młody mężczyzna okazuje się zdolnym literatem i szybko zdobywa uznanie, by niefortunnie związać się z nadmiernie eksploatującymi jego talenty wydawcami.
„Pracował nocą, by nad ranem pogrążać się w dziwnych snach, w których litery z kartki wkręconej w wałek maszyny zsuwały się z papieru i niczym atramentowe pająki wspinały po jego rękach, twarzy, przenikały przez skórę, gnieździły się w żyłach, by wreszcie zalać czernią serce i zasnuć źrenice kałużami ciemności.” *
Zdanie rozbudowane, nieco dramatyczne i niepokojące, ale w gruncie rzeczy oprócz mrocznego klimatu nie wprowadza zbyt wiele. A że „Gra anioła” mrocznieje z każdą stroną, takich okrąglutkich pustaków jest znacznie więcej.
Dodatkowo, zakończenie wprawiło mnie w pewną konsternację. Oto bowiem (nie taki znowu) tajemniczy pryncypał po 15 latach zjawia się u Davida z dziewczynką w wieku około lat siedmiu, która okazuje się być zmarłą przed laty miłością pisarza. Corelli wyjaśnia: „[…] będzie [pan] widział, jak Cristina dorasta, zakocha się pan w niej ponownie i zobaczy pan, jak starzeje się u pana boku, by pewnego dnia umrzeć w pańskich ramionach. Oto moje błogosławieństwo i moja zemsta.” **
Ponownie dramatycznie i patetycznie, a dla mnie dodatkowo zakrawa na lekko chorą sytuację – oto pan w średnim wieku ma wychować ośmiolatkę, by następnie zapałać do niej wielkim uczuciem.
Mimo tych mankamentów nie uważam jednak „Gry anioła” za słabą książkę. Choć cały czas nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Edgar Allan Poe zręcznie skondensowałby całą historię do jednego, nieco dłuższego opowiadania, a uczucie grozy byłoby pewnie większe, to czytało się ją bardzo przyjemnie. Idealnie nadaje się na zimowe czytadło. Myślę, że tak właśnie powinno się traktować książki Zafona – jako miłą rozrywkę na kilka wieczorów. Może nie taką, która robi z mózgu kompletną papkę, ale też nie taką, która rodzi wielkie pytania, wielkie emocje i wielki zachwyt. Z „Grą anioła” mam trochę tak, jak z filmami akcji – pamiętam, że widziałam, pamiętam, że wieczór minął szybko, bardzo ogólny zarys fabuły gdzieś tam pozostaje, ale po kilku tygodniach zapominam już kto, z kim, jak, gdzie i dlaczego. To moja osobista opinia, możecie się z nią nie zgadzać, ale jak to powiedział pan Sempere: „To już wasza sprawa na co trwonicie czas i pieniądze. Ja sobie poczytam (niekoniecznie Zafona – przp. L.), bo życie jest krótkie.”*** Wracam więc do „Żydówki z Toledo” 😉 Arrivederci!
—–
* Carlos Ruiz Zafon, „Gra anioła”, tłum. K. Okrasko, C. Marodan Casas, Muza 2008, s. 74.
** Tamże, s. 604.
*** Tamże, s. 212.