Czytatnik

"To już wasza sprawa, na co trwonicie czas i pieniądze. Ja sobie poczytam, bo życie jest krótkie."

„Gra anioła” – Carlos Ruiz Zafon 24 Maj, 2009

Filed under: Przeczytane — Lilithin @ 10:44
Tags:

zafon

Uwaga! W dalszej części tekstu znajdują się szczegóły zdradzające fabułę i zakończenie!

Tego autora chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Zafon zdobył sobie ogromną rzeszę fanów dzięki publikacji „Cienia wiatru” i zachęcony sukcesem, uraczył ich kolejną powieścią związaną z Barceloną, Cmentarzem Zapomnianych Ksiażek i rodziną Sempere. Muszę przyznać, że „Cień wiatru” nie wzbudził we mnie nagłej chęci wyprawy do Hiszpanii, by szukać owego Cmentarza i cały fenomen Zafona był dla mnie nie do końca zrozumiały.

Podobnie sprawa się ma z „Grą anioła”. Nie jest to książka idealna, pozbawiona wad. Tomiszcze opasłe, około 600 stron. Oj, będzie się działo – można by powiedzieć. Ano, można by, ale dopiero, kiedy przeczyta się jedną trzecią. Do tego czasu nie dzieje się zbyt wiele. Poznajemy głównego bohatera, którego dziecństwo zbyt szczęśliwym nie było, trochę z powodu biedy, trochę z powodu odejścia matki, trochę z powodu złamanego wojną ojca, który bardzo agresywnie reagował na widok swego syna czytającego książki. Szczęście jednak zjawia się w życiu Davida – młody mężczyzna okazuje się zdolnym literatem i szybko zdobywa uznanie, by niefortunnie związać się z nadmiernie eksploatującymi jego talenty wydawcami.

„Pracował nocą, by nad ranem pogrążać się w dziwnych snach, w których litery z kartki wkręconej w wałek maszyny zsuwały się z papieru i niczym atramentowe pająki wspinały po jego rękach, twarzy, przenikały przez skórę, gnieździły się w żyłach, by wreszcie zalać czernią serce i zasnuć źrenice kałużami ciemności.” *

Zdanie rozbudowane, nieco dramatyczne i niepokojące, ale w gruncie rzeczy oprócz mrocznego klimatu nie wprowadza zbyt wiele. A że „Gra anioła” mrocznieje z każdą stroną, takich okrąglutkich pustaków jest znacznie więcej.

Dodatkowo, zakończenie wprawiło mnie w pewną konsternację. Oto bowiem (nie taki znowu) tajemniczy pryncypał po 15 latach zjawia się u Davida z dziewczynką w wieku około lat siedmiu, która okazuje się być zmarłą przed laty miłością pisarza. Corelli wyjaśnia: „[…] będzie [pan] widział, jak Cristina dorasta, zakocha się pan w niej ponownie i zobaczy pan, jak starzeje się u pana boku, by pewnego dnia umrzeć w pańskich ramionach. Oto moje błogosławieństwo i moja zemsta.” **

Ponownie dramatycznie i patetycznie, a dla mnie dodatkowo zakrawa na lekko chorą sytuację – oto pan w średnim wieku ma wychować ośmiolatkę, by następnie zapałać do niej wielkim uczuciem.

Mimo tych mankamentów nie uważam jednak „Gry anioła” za słabą książkę. Choć cały czas nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Edgar Allan Poe zręcznie skondensowałby całą historię do jednego, nieco dłuższego opowiadania, a uczucie grozy byłoby pewnie większe, to czytało się ją bardzo przyjemnie. Idealnie nadaje się na zimowe czytadło. Myślę, że tak właśnie powinno się traktować książki Zafona – jako miłą rozrywkę na kilka wieczorów. Może nie taką, która robi z mózgu kompletną papkę, ale też nie taką, która rodzi wielkie pytania, wielkie emocje i wielki zachwyt. Z „Grą anioła” mam trochę tak, jak z filmami akcji – pamiętam, że widziałam, pamiętam, że wieczór minął szybko, bardzo ogólny zarys fabuły gdzieś tam pozostaje, ale po kilku tygodniach zapominam już kto, z kim, jak, gdzie i dlaczego. To moja osobista opinia, możecie się z nią nie zgadzać, ale jak to powiedział pan Sempere: „To już wasza sprawa na co trwonicie czas i pieniądze. Ja sobie poczytam (niekoniecznie Zafona – przp. L.), bo życie jest krótkie.”*** Wracam więc do „Żydówki z Toledo” 😉 Arrivederci!

—–

* Carlos Ruiz Zafon, „Gra anioła”, tłum. K. Okrasko, C. Marodan Casas, Muza 2008, s. 74.

** Tamże, s. 604.

*** Tamże, s. 212.

 

„Śnieg w Wenecji” – Nicolas Remin

snieg w wenecji

Na samym początku muszę zaznaczyć, że nie jestem znawczynią, ani wielką fanką  kryminałów. „Śnieg w Wenecji” zainteresował mnie jednak miejscem akcji i pozytywnymi recenzjami, które o nim przeczytałam (np. tu http://ksiazki24.blox.pl/2008/11/Snieg-w-Wenecji-Nicolas-Remin.html). A dzięki autorce powyższej recenzji było mi dane przenieść się do Wenecji z roku 1862, za panowania Habsburgów.

Na pokładzie parowca znaleziono ciało. A właściwie dwa ciała. Jedno należy do cesarskiego kuriera, a drugie do portowej dziewczyny. Śledztwo początkowo prowadzi komisarz Tron, ale przejmują je władze cesarskie, co wzbudza dodatkowe wątpliwości i podejrzenia. Niezależnie od Trona sprawą interesuje się też przebywająca w Wenecji cesarzowa Sissi. Tyle o fabule, więcej zdradzać nie należy, aby nie zepsuć lektury potencjalnemu czytelnikowi.

„Śnieg w Wenecji” czytało mi się bardzo z wielką przyjemnością. Narracja jest poprowadzona zgrabnie, tło historyczne zostało ukazane z dużą precyzją. Włosi nie pałali miłością do Austriaków, co skrzętnie wykorzystał pułkownik Pergen, twierdząc, że szykuje się zamach na cesarzową. Remin ukazuje również trudną sytuację starych arystokratycznych rodów – konieczność wyprzedawania dzieł dawnych mistrzów (lub ich kopii) będących w rodzinie od pokoleń, wynajmowanie pięter obcym osobom, zrezygnowanie ze służby, brak funduszy na dostateczne ogrzanie wszystkich pomieszczeń czy też pragnienie utrzymania statusu rodziny za wszelką cenę – matka Trona zamiast naprawić dach, wolała wyprawić wielki bal karnawałowy.

„Tron zastanawiał się czasem, jak contessie udaje się utrzymać co roku wrażenie względnego dostatku. Żaden gość wchodzący schodami do sali balowej nie mógł bowiem przeoczyć kruszących się murów, tynku odpadającego od sufitu ani grubych na palec szczerb w balustradzie. Tym większe było więc wrażenie po wejściu do Sali balowej, w której płonęło ponad trzysta świec […]. Ci, którzy zaproszenie na bal Tronów otrzymali pierwszy raz, mimowolnie stawali w progu, rozdziawiając usta w niemym zachwycie.”*

Jesteśmy również świadkami wprowadzenia gazowego oświetlenia do Wenecji, a także poznajemy cesarzową z takiej strony, z jakiej nie znali jej poddani, co czasami stanowi element humorystyczny „Śniegu w Wenecji”. Do tego dochodzą opisy zwodniczych weneckich uliczek, wspomnianego już balu i tajemniczy morderca.

„Śnieg w Wenecji” to pierwszy tom cyklu o komisarzu Tronie. Kolejny, „Weneckie zaręczyny”, ma się ukazać w listopadzie przyszłego roku. Już czekam na niego z niecierpliwością. Lektura idealna na nudny, zimowy wieczór.

—–

* Nicolas Remin, „Śnieg w Wenecji”, tłum. Joanna Filipek, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2008, s.196.

 

„Niedzielny klub filozoficzny” – Alexander McCall Smith 23 Maj, 2009

Filed under: Przeczytane — Lilithin @ 20:52
Tags: , ,

niedzielny_klub_3.28862.140x0

Rzadko zdarza mi się odłożyć na półkę zaczętą książkę bez przeczytania jej do końca. W przypadku „Niedzielnego klubu filozoficznego” myślałam o tym średnio przy co drugiej stronie.

Mam nieodparte wrażenie, że autor książki starał się raczej popisać swoją znajomością muzyki klasycznej, szkockich malarzy i poetów niż swoimi umiejętnościami pisarskimi. Fabułę można streścić w pięciu zdaniach. Mamy tu zagadkową śmierć, panna Isabel Dalhousie próbuje ją rozwiązać. Isabel jest redaktorką pisma filozoficznego, do tego dość bogatą. W miarę rozwoju akcji dowiadujemy sie jak spędza dnie: rozmawia ze swoją siostrzenicą/bratanicą Cat, odpowiada na listy, przegląda prasę, redaguje pismo filozoficzne, nieustannie wtyka nos w nie swoje sprawy. Autor na siłę wprowadza wymuszone rozważania moralne i filozoficzne głównej bohaterki. Wychodzi sztucznie i napuszenie. Tajemnicza śmierć i prywatne śledztwo Isabel zakrawa na kpinę. Jej przesłanki, tropy i motywy są tworem czystej fantazji – dziwne, że tak wykształcona osoba daje się zwieść pierwszemu wrażeniu i na tej podstawie przesądza o czyjejś winie.

Nie wiem, dla kogo to książka, chyba dla samgo autora. Fani kryminałów nie znajdą w niej ciekawej intrygi, amatorzy historii miłosnych – tym bardziej, osoby interesujące sie filozofią rozważania bohaterki będą nużyć, stąpających twardo po ziemi i zmagających się z życiem rutyna i sposób życia Isabel będzie irytować.